Mam słabość do  lasu, łąk i generalnie do miejsc, gdzie mogę spokojnie pogadać z jedyną osobą, której mogę wszystko powiedzieć.  Tak, już to macie…

Rozmawiam sama ze sobą  w takich odludnych miejscach, aczkolwiek niekoniecznie głośno. Leśniczy może usłyszeć i wyjadę z lasu z kaftanem bezpieczeństwa.
Słabość do lasu wywodzi się również z innych powodów.  To właśnie tam,  można zwolnić i wsłuchać się w końcu w samego siebie.
W mieście nie ma takiej możliwości. Jest zawsze głośno i raczej trudno o samotność,  choć przez chwilę. Parki fajna sprawa, ale to nie to samo.
Moim zdaniem to remedium na nerwice, kłopoty i to dziwne uczucie w klatce piersiowej, kiedy mamy wrażenie, że to wszystko nas przygniata.
Ktoś nam zakodował, w tych mocno uzwojonych głowach, że wszystko jest skomplikowane. Odzyskanie równowagi i spokoju również. Tymczasem  rozwiązania bez wodotrysków, skomplikowanych rytuałów potrafią zdziałać cuda. Na mnie to działa.

Sentyment z dzieciństwa

Sentyment do takich wędrówek mam jeszcze z dzieciństwa. Razem z dziadkiem chodziliśmy po krętych ścieżkach, gdzie  dziadek pokazywał mi co chwilę  jakieś zwierzę, podkreślał niesamowity zapach lasu i ten specyficzny szum. Ten dom ukryty w lesie też przywołuje przyjemne wspomnienia…ciepło i prostota

Wtedy miałam tego pod dostatkiem, teraz ciężko mi znaleźć czas przynajmniej raz w tygodniu.  Coś co przynosi ulgę i sprawia przyjemność jest ciągle przesuwane jak wędlina na koniec kromki za czasów komuny.
Jedna godzina, a dostarczyłam masę tlenu do własnego centrum sterowania. Poczułam się ot tak po prostu, zwyczajnie dobrze.
Nie ma co tego ubierać w falbanki i przytupy, bo to przyjemność sama w sobie.
Las to miejsce, gdzie  grasuje wiatr i rządzą zwierzęta: te ładne i te mniej ładne, tak jak zaskoczony przyjemniaczek na drzewie.

To również miejsce, gdzie nasi też zostawili swój atrybut, niestety nie napawa to dumą.

Ciężko uchwycić w obiektyw zwierzynę, ponieważ każda myśli, że jest mało fotogeniczna i czmycha zanim zdążę tak naprawdę ustawić obiektyw. W tym miejscu bażancica, która jeszcze nie zdążyła się umalować…no cóż…